piątek, 4 marca 2016

Fashion kid

Kiedyś, całkiem niedawno w sumie, ale jeszcze wtedy kiedy przez myśl mi nie przeszło że niedługo będę miała dziecko, jak chodziłam po sklepach to zachwycałam się nad miniaturowymi wersjami damskich i męskich ubrań dla dzieci. Były jeansy z dziurami i obniżonym krokiem - na 80 cm wzrostu, mini podróby RayBan'ów, malusie Nike Airforce'y, t-shirt'ciki z napisem 'Just Do It', arafatki, bezrękawniki w kolorze khaki i bluzy Adaśka z trzema paskami na ramieniu. I wtedy, proszę państwa, wypowiedziałam te słowa które wypowiada chyba każda młoda dziewczyna:

Tak będzie wyglądał mój syn. 


O jacież pierdziele. Ależ ja głupia byłam. A mój syn wcale tak nie wygląda, i wcale nie będzie.
Jeansy zakładam mu jak idziemy w gości, albo gdy jest jakaś okazja. Nigdy na codzień. Na codzień biega w samych rajtach po domu, a poza domem w dresach. Ciepło, wygodnie, i nie ma problemu nogi zadrzeć ponad wysokość swojej głowy. Czasami jak idziemy na kulki, to właśnie widzę tam chłopców, chłopczyków w super modnych jeansach - rurkach. Albo dziewczynki w pieknych sukienkach z cekinami. Na kulkach.
 Aż im współczuje. Nie muszę chyba mówić że te dzieci się czołgają, nie bawią, bo te super modne spodnie nie pozwalają na rostaw nóg szerszy niż 58 stopni.

Mały ma swoje ulubione dwie bluzy. Jedna jest czerwona z kapturem, i nadrukiem ciuchci Tomka. Ładna, ale już przymała. Lata w niej po domu, bo nie wyrzuce przecież, bo to ulubiona.
I mój koszmar. Szara bluza z małymi ryjkami Myszki Miki.. Wszędzie. Wygląda jak piżamka i jest zdecydowanie dla niego za blada. I uwielbiam, kocham wręcz ten moment gdy otwieram szafkę żeby wybrać mu coś wyjściowego, i tylko widzę mała rączke nad moim ramieniem i już widzę gdzie ta rączka zmierza..

Synu. proszę nie! Nie rób tego, tylko nie to..

Ale oczywiście moje próśby nie zostały wysłuchane, jak zawsze zresztą. I stoi z tą bluzą, i pokazuję mi ją , i się upewnia:
" Mama! tak ? "

No tak tak, oczywiście że tak. Ty masz lubić to co masz na sobie, mnie może w oczy boleć.

Ubranka mojego dziecka to nie są mini wersje ubrań mojego brata czy partnera. To są ubranka dziecięce, kolorowe, wygodne, z nadrukami ulubionych postaci z bajek. I mój syn nie wygląda w nich jak dzieciak jakiejś hollywood'zkiej gwiazdy z okładki Vogue. I nie zależy mi na tym. Nie wrzucam miliona pięciuset fot dziennie na fejsa i insta.

Czeszę mu włoski, ubieram schludnie, kolorowo i co najważniejsze - wygodnie. I idziemy w świat.

środa, 27 stycznia 2016

Powrót do domu




-Wiesz Ola, jak jechaliśmy na Litwę to jeszcze było spoko, ale za Kaunas, jak już wjeżdżaliśmy na obrzeża Wilna to żołądek podszedł mi do gardła. -Wiem, mam tak samo za każdym razem gdy samolot zniża się do lądowania i mogę zobaczyć wielki napis "Port lotniczy Lecha Wałęsy w Gdańsku"
Wracamy tam skąd przybyliśmy.

Nie pamiętam czy miałam takie uczucie do jakiegokolwiek miejsca, gdy jeszcze mieszkałam w Polsce. Ale teraz spotyka mnie ono dosyć często. 
Polska swoją drogą, zawsze ta ziemia będzie mi bliska. Ale co ciekawsze mam takie uczucie za każdym razem gdy wjeżdżam lub ląduję w moim mieście. W tym w którym mieszkam, teraz. 

Jest to najbardziej wysunięte na północ miasto w Szkocji, raz na jakiś czas zdarza mi się wyjechać, zawsze na południe. Nieważne czy wyjeżdżam na weekend, parę godzin czy dwa tygodnie, wracając jedyną chyba możliwą drogą, w pewnym momencie znajduję się na górce, i w dole z oddali widać panoramę miasta. Światła, budynki, wzgórza. To jest ten moment kiedy cieszę się,że jestem już w domu.
Znam to miasto, dzielnice, wszystkie ośrodki handlowe, połączenia autobusów i szkoły. Skróty, miejsca które lepiej omijać ze względu na korki lub złą reputację. Jeżeli się zgubie w jakimś zakamarku w którym nie bywam - szybko się odnajdę. 
Nocami centrum opanowane jest przez grupy młodych ludzi, pijanych w trzy dupy. Dziewczyny - w miniówach, za dużych sandałkach - koniecznie na minimum 10cm obcasie w których śmigają jak sarenki - nowo narodzone sarenki, żeby było jasne. Dużo taksówek, zapach alkoholu w powietrzu, i jeszcze więcej wymiocin. I wszechobecne mewy, czające się na resztki frytek z McDonald's. 
Stara cyganka z połamaną dziecięcą gitarą na głownej ulicy to zdecydowanie wizytówka miasta. 
Miasto pieszczotliwie bywa nazywane granitowym, albo srebrnym. Bo srebrne jest - maksymalnie 10 dni w roku, kiedy to słońce wychodzi zza chmur a budynki z szarego, surowego granitu odbijają promyki słońca. 
Przez pozostałe 355 dni w roku, wszystko jest po prostu szare, melancholijne i przytłaczające. Spotkałam się też z komentarzem że to miasto jest depresyjne, ale mnie osobiście wszechobecna szarość uspokaja. 
Muszę wspomnieć że to właśnie to miejsce jest uznane za europejską stolicę czarnego złota. Aberdeen spływa ropą naftową, dosłownie. Firmy olejowe są wszędzie, wielkie koncerny mają tutaj siedziby. Połowa, jak nie więcej ludzi w tym mieście pracuje w olejówce. Przez tą całą ropę, dorobiliśmy się miana najdroższego miasta w Wielkiej Brytanii. 
Komukolwiek wydaję się że rozmawia po angielsku, zapraszam. "Yes" to "aye", "About" to "aboot", "know" to "ken", "what" to "fit" a "auć" to "aya fucker". Nie wymawia się litery T , czyli Scottish czyta się "sko-ysz", butter mówi się  "ba-eer" i ... Cały słownik mogę tu wypisać bo nic nie brzmi jak brzmieć powinno. 

Tak, lubię to miasto. Lubię nocne podróże autobusem, lubię patrzeć na morze i statki stojące na redzie, lubię wygląd, lubie osobowość Aberdeen. Lubię wszystko 

poniedziałek, 11 stycznia 2016

Mój syn.. Nie jedno ma imię

Mój synek z początku miał być PJ. Pi Dżej. W sumie to nigdy nie miał nim być, ale nazywaliśmy tak rosnący już brzuch. Póżniej wkręcił mi się Sebastian. Seba. Ekstra, ale nie przeszło próby czasu. Za chwilę się okazało że to jednak nie Sebastiana noszę pod sercem. Jedziemy dalej. Oliwier? Aleksander? Któreś z tych. Koniec końców i tak byłby Oli.
Kiedy podzieliłam się moim pomysłem Oliwierka ze Szkotami... Zjechali mnie od góry do dołu.
No No No, And once again NO! Oliwier tutaj, to imię bardzo staromodne. Nieużywane już. Psa tak możesz nazwać. Nie dziecko.

Mam więc Alexandra. Aleksia, Aleksika, Olka, Olusia, Alka, Oliego, Alusia, Sanie, Sanioka.

To nie wszystko. W zwyczaju mam też przezywanie mojego dziecia. Najczęstsze przezwiska, używane na codzień, odkąd się urodził to:

Niuniu, Niuńciu

Mały, Maluch

Młody

Czyli taka norma.

A teraz te gorsze, używane z reguły raz na parę miesięcy, przez okres od 15 minut do 5 godzin.
 Z reguły poprzedzane słowami "Mój Ty Mały Kochany ......." lub "Moja Ty Mała kochana ....."

Dodżerze , Dodżerinio

Bakłażanie

Klawiszu

Pypciu

Prawilniak (zwykle w wykonaniu mojego brata, brzmi : "Aleks Ty prawilny człowieku!")

Andrzej ( znowu wymysł wujka.  "E! ANDŻEJ! )

Calinelka

Obsraniec ( za każdym razem gdy zawartość pieluchy jest większa niż producent Pampersa przewidywał)

Zanzajer

Kaktusek

Rumun

Kornik

Gong

I to wszystko o czym mogę sobie teraz przypomnieć. A Wy ? Jakie ksywki macie dla swoich pociech ?

poniedziałek, 19 października 2015

Ze śmiercią w roli głównej.

To jest straszne. Strata blskiej osoby, która bliska mi nie do końca była. Strata kobiety, którą podziwiałam. Kobiety silnej, odważnej, skrytej, ale bardzo dobrej, niezależnej, nieposłusznej i bardzo samodzielnej. Matki pięciorga dzieci, od której biła taka charyzma że nie dało Jej się nie szanować. Kobiety na którą się patrzyło i czuło się w niej autorytet - Kobiety walczącej.

Matka matki mojej matki. Matka czterech synów i jednej córki. I to ta jedyna córka trzymała ją za ręke w chwili śmierci.

"O tutaj stałam - mówi Córka - coś tam gotowałam, a Mama przy piecu siedziała i telewizję oglądała. Ciepło, bo w piecach przecież napaliłam, a Ona mnie woła. Podchodze a Ona chwyta mnie za rękę i mówi że moje ręce to takie ciepłe są, a Jej już nie, Jej są już zimne. Poszłam tam o, taki szalik gruby wzięłam, owinęłam Jej te ręce" 

Odruchowo spojrzałam na moją mamę, oczy mi się zeszkliły. Czy można opisać uczucie, kiedy przyjdzie Nam pogrzebać własną matkę? Wiem, że to się kiedyś wydarzy. Nikt nie jest nieśmiertelny, chociaż wydawałoby się że matki będą żyć wiecznie, od zawsze żyły przecież, odkąd My jesteśmy były nasze mamy. To się kiedyś skończy, taka kolej rzeczy. A co ja wtedy zrobie? Czy też ogrzeję mojej Mamie ręce grubym szalikiem?
Jedyne o co proszę, to żeby moja Mama w tej chwili nie cierpiała. Nie zniosłabym tej bezsilności, podobnie jak ona nie mogła znieść bezsilności gdy byłam chora i mnie bolało.

Śmierć jest straszna, ale się jej nie boję. Ani swojej and moich bliskich. Śmierć jest naturalna, nieunikniona. Pogódźmy się z tym. Rozmawiajmy o tym.



Dom. Stoi tu od XVIII wieku, może nawet dalej. Ma historię wyrytą w murach. Biorę wdech i czuję zapach istnień którym dał schronienie. Wsłuchuję się w cisze i słyszę co tu się wydarzyło. Jęki bólu, śmiech dzieci, płacz, krzyki, szczekanie psów. Ten dom jest nawiedzony. Nie mogę tego zobaczyć, usłyszeć czy dotknąć, ale wiem że nie jestem sama.
Weszłam tutaj jak gdyby nigdy nic. W pełni świadoma że babci już nie ma - umarła. Ale oglądam się, i nic się nie zmieniło. Ona nadal tu jest, nie jej ciało, ale Ona jest. Czuję to.

Siedzę teraz przy stole, w starej kuchni, jeszcze z piecem kaflowym zamiast kuchenki. Siedzę w tym samym miejscu kiedy siedziałam kiedy Babcia opowiadała mi o wojnie. Przeszła przez to piekło. Opowiadała o swoim mężu. Mówiła o Nim z taką troską i miłością, mimo że nie żył od wielu dekad. A gdy opowiadała, patrzyła zawsze w jeden punkt, tak jakby patrzyła wstecz, jakby któś jej puścił przed oczami film z jej własnego życia a ona była narratorem. Przeżywała wszystko raz po razie kiedy prosiłam "Babciu, opowiedz mi o wojnie.." Jej historie sprawiały że po całym ciele prechodziły ciarki, a Ona mówiła z takim spokojem.

Jest mi bardzo przykro że odeszła, ale z jej opowieści wiem że nie mogła trafić do miejsca gorszego niż była wcześniej, tu, na Ziemi. Wierzę, że jest teraz ze swoim mężem i braćmi, spełniona, z wykonaną misją tutaj na dole.
Nie umiera nikt to trwa w pamięci żywych, a moim obowiązkiej jest przekazanie kolejnym pokoleniom mądrości, które przekazała mi Ona.

Ku pamięci Matce matki mojej matki - Kobiety Walczącej. 

wtorek, 13 października 2015

Wyścig do idealności

Każdy wie że w tym wyścigu królowały i królować będą kobiety z krajów wschodnich, Rosjanki, Estonki Ukrainki a Polki tylko trochę zostają w tyle.
Rano, zanim partner oczy otworzy BIEGIEM do łazienki, co by nie zobaczył opuchniętej twarzy z odbitym na policzku szwem od poduszki. Włosy, pełny makijaż, korale kolorem dopasowane do butów, idealnie skręcony lok. Dzień w dzień to samo. W szczęściu, nieszczęściu, w chorobie czy na kacu. Zobaczyć taką Panią w wydaniu naturalnym graniczy z cudem. Pamiętam, miałam kolegę. Lat 16. Stwierdził że mame bez makijażu w życiu widział raz - parę godzin po porodzie, kiedy urodziła się jego młodsza siostrzyczka.
Wiadomo, każda chcę wyglądać jak milion dolarów. I ja to rozumiem. Ale żeby tak na codzień?

Po co? Grzecznie się pytam. Dajcie tej japie w końcu odpocząć, oczom trochę światła wpuścić, co raczej nie zdarza się często patrząc na te codziennie wytuszowane rzęsy, które spoko mogły by zastąpić czapke z daszkiem.

Maluję się, mój zestaw kosmetyków waży ze 4 kilo (wcale nie przesadzam), i jest to nawet moje hobby, lubię to robić, gdy mam ochotę. Ale nie czuję żadnego przymusu, a co ważniejsze - wstydu. Czuję się swobodnie, idąc na zakupy bez grama make up'u, na kawę do przyjaciół, czy do szkoły. Zależy jak mi czapka stanie. Raz mam ochote - jadę z eyeliner'em, raz mi się nie chce - i czuję sie świetnie gdy ludzie mogą podziwiać moje niedoskonałości. Naprawdę.

Facet się mnie pyta : "Czemu jak idziesz z przyjaciółkami do klubu to masz makijaż w którym by Cię wpuścili na czerwony dywan a jak jedziesz ze mną na zakupy (spożywcze! żeby było śmieszniej) to nie chcesz nawet rzęs pomalować?"

Człowieku, poprostu nie czuję takiej potrzeby i tyle. Nic osobistego, naprawdę. To tak trochę jak z windą - jeżeli wchodzisz do windy, i wszyscy stoją plecami do ścian, a twarzą do wyjścia, to przecież nie ustawisz się nosem do ściany, tak żeby każdy patrzył na Twoją dupę, prawda?
A więc ja idąc do klubu gdzie będzie około 250 lasek, wymalowanych jak pisanki na Wielkanoc, też sie wymaluję, nie dlatego że czuję się nieatrakcyjna bez makijażu, a dlatego że odstawałabym od grupy. Tutaj występuje zjawisko Konformizmu Normatywnego, a nie mojego niedowartościowania.

Do meritum. Nie czujcie musu poprawy tego co i tak już jest idealne. Ważne, żeby czuć sie dobrze, takim jakim się jest. A makijaż to nie konieczność, tylko przyjemność. Nie ma sensu łamać sobie nóg w tym wyścigu do wyglądania idealnie. Naprawdę, bo jeżeli spodobasz się komuś w makijażu, a bez już nie - to ten ktoś nie jest wart Twojej uwagi, zaufaj.

środa, 7 października 2015

Jak to jest z tym pisaniem?

Od dziecka lubiłam czytać, i pisać też. Zanim jednak nauczyłam się czytać, już miałam opanowane recytowanie wierszyków Jana Brzechwy. Tych wiecie których:

Dzik jest dziki dzik jest zły, 
Dzik ma bardzo ostre kły..

Paliłam głupa że czytam, nie czytając, bo książka była odrócona do góry nogami. Ale było +100 do pochwał. Podstawówka jakoś minęła, ale nie za bardzo miałam szansę się tam wykazać. A potem przyszło mi iść do gimnazjum, i tam się rozkręciłam. Rozprawki, opowiadania, listy, charakterystyki, streszczenia, referaty.. To nawet nie były tak bardzo znienawidzone przez wszystkich gimnazjalisów prace domowe, a bliżej przyjemności. W ciągu dwoch przerw potrafiłam napisać kolegom którzy zapomnieli tego zrobić, spoko z 5 opowiadań, spoko na czwórkę, spoko dla nich wystarczające. 
Zbierałam najlepsze oceny z prac pisanych, wyróżnienia. Raz nawet miałam przeczytać Krzyżaków, no ale mi się nie chciało. Lubię czytać i przeczytałabym tak dla siebie, ale wtedy to było narzucone. Tak grać nie będziemy Panie Nauczycielu, co to to nie. 
Z kartkówki o znajomości treści książki "Krzyżacy" była piękna pała. A w następnym tygodniu była praca klasowa, charakterystyka Jagienki. Żeby było jasne, Krzyżaków nie tknęłam do tej pory, ale gdy nauczyciel ocenił wszystkie prace, stwierdził że najlepszą odczyta na głos. Po pierwszym zdaniu byłam pewna, że to moja. Dostałam 4. A co niektórzy po piątce, no, ale tylko moja odczytana na głos. Ależ wszczęłam atak. Okazało się że dostałabym najwyższą ocenę, ale sumienie facetowi takowej wystawić nie pozwala, bo obydwoje dobrze wiemy że lektura jak leżała nieprzeczytana, tak sobie dalej leży. Przeżyłam czwórkę, i jest świetnie, bo dodało mi to skrzydeł. 

Co nie jest zapisane, nie istnieje. 

Po gimnazjum była Akademia. Poszłam tam, nie potrafiąc porozumiewać się językiem który w tej szkole obowiązywał, co za tym idzie, nie brałam udziału we wszystkich zajęciach. Klasy, na które sie nie nadawałam ze względu na barierę językową, musiałam przesiadywać w bibliotece. Nudziłam się tam jak mops, więc pisałam, pisałam i pisałam.. Dla samej frajdy pisania. Nie zatrzymywałam moich wypocin, wszystkie lądowały w koszu. Ale musiałam sobie uprzyjemnić jakoś czas w tej bibliotece. 

Skąd więc pomysł na bloga? Otóż, odkąd urodził się mój syn, miałam milion przemyśleń, pomysłów planów i opini na różne tematy. Mam problem z ustną komunikacją. Jak jeszcze są to mi bliscy ludzie - jest ekstra, ale jak przychodzi do osób które znam mniej lub nie czuję sie przy nich pewnie to już jest problem. W głowie kłębią się zdania, ale jakoś nie mogę ich wypowiedzieć na głos. Ale napisać mogę, i chcę. Stąd ten blog. 


niedziela, 14 czerwca 2015

Perfect Imperfections

Ahh kompleksy.. Odkąd poszłam do podstawówki - wszystkiego się wstydziłam. Zęby mleczne powypadały, stałe jeszcze nie urosły. Moje 'R' brzmiało mniej więcej 'lrzsz'. Moje ubrania w większości odziedziczyłam po starszych córkach koleżanek mamy, i wszystkie "modne" rzeczy jak np. Tamagotchi miałam w klasie jako ostatnia. Wiadomo, nie przelewało się. Ale ośmioletnia dziewczynka tego nie rozumiała. Jak poszłam do klas 4-6 to już w ogóle była tragedia! Absolutny brak biustu! Kompleks numer jeden! Cóż, biust był. Na 12 lat nawet całkiem niezły. Ale wtedy to wszystkiego było mało. Średnia, 5.5. Druga najlepsza w klasie.. DRUGA! Dramat jakiś! No nic tylko usiąść i płakać! Plus zęby.. Urosły już dawno.. Poplamione na kolor moczu podczas odwodnienia. Uśmiech? Nie pokaże zębów, nie i basta! A najgorsze było to że dzieciaki zaczynały się powoli orientować w mojej sytuacji rodzinnej, która była.. Eghm. Nieciekawa. Ojca też się wstydziłam, najbardziej ze wszystkiego.
Potem jakoś tak się ciągnęło.. Jeden kompleks znikał, pojawiał się następny, i następny i następny..

A dzisiaj? A dzisiaj kompleksów brak. Sama do tego doszłam, zabrało mi to wiele nocy analizowania siebie, hektolitry wylanego potu, miliony wymówień (czytaj: niezjedzone jedzenie które baardzo chciało być zjedzone). I dobrze wiedziałam jaka chcę być, i dążyłam do tego dzień po dniu, aby bez wstydu pokazać się komuś nago przy zapalonym świetle, założyć shorty, czy robić sobie zdjęcia na plaży w bikini.

I mam mnóstwo niedoskonałości, i jest wiele rzeczy za którymi nie przepadam. Ale je zaakceptowałam, takimi jakie są. I jestem atrakcyjna - sama dla siebie, bo ludziom nigdy nie dogodzisz. A też ile ich na tym świecie, tyle gustów i róźnych opini.
I pozwolę sobie napisać o moich niedoskonałościach. Bo wcale się ich nie wstydzę, i niech każdy wie że one istnieją, a ja się z nimi dobrze czuje.

 Mam mały, mega płaski tyłek - sorry, takie geny. Trochę męska figura, przynajmniej jestem silna!
Duży nos - z profilu wyglądam jak szpak, i mi to pasuje!
Piersi - łoo jeeeny, lepiej nie opisywać. Ale wykarmiłam nimi dziecko, spełniły swoją role!
Rozstępy - wszędzie z wyjątkiem brzucha, Zostaną ze mną na zawsze, przyzwyczaiłam się!
Cera - tłusta, skłonna do wyprysków. Aj tam, dobry podkład i po sprawie!
Zęby - poplamione kolorem już wiecie z czego. Ale jak się uśmiecham, to z odległości pół metra nikt nie dostrzeże.
Szerokie ramiona, umięśnione ręce - to samo co przy pozycji pierwszej. 

I to wszystko. Coś czego zmienić nie mogę, coś co muszę zaakceptować żeby się czuć ze sobą szczęśliwa. Ile mnie jest to tylko kwestia diety i ćwiczeń. A cała reszta to dbanie o siebie.

I jest to apel do wszystkich dziewczyn, kobiet i mężczyzn też! Akceptujcie siebie, jesteście piękni, tacy jacy jesteście! Da się coś zrobić? Nie czekaj, zrób to! Nie da? Trudno. Schowanie kompleksu nie sprawi że on zniknie. Jak chcesz się tego świństwa z głowy pozbyć to powiedz o tym głośno, pokaż, pogódź się z tym. Nie trzeba lubić swoich niedoskonałości, trzeba je tolerować, i nie wstydzić się ich, bo nikt nie jest perfekcyjny!